11.2006, NTO.PL

Erotomania nie jest zboczeniem. To uzależnienie od seksu, które można leczyć tak, jak każdy inny nałóg.

Nie bez powodu o erotomanach mówi się współcześnie — seksoholicy. Analogia do alkoholików jest w pełni uzasadniona. Oba te nałogi bardzo często sobie towarzyszą. 80 proc. alkoholików jest też erotomanami. Wśród erotomanów są mężczyźni i kobiety, ludzie w każdym wieku, różnych profesji i wykształcenia — studenci, dziennikarze, politycy, duchowni. Żyjący w małżeństwie i samotni.

Erotomania to ciągła, wyniszczająca i uporczywa potrzeba uprawiania stosunków płciowych, przesłaniająca inne potrzeby człowieka. Seksoholik nie jest zdrowym człowiekiem, o bardziej tylko wybujałym temperamencie i potrzebach. Dla zobrazowania jego przypadłości psychologowie posługują się często przykładem osoby z zaburzeniami łaknienia. Kiedy zdrowy człowiek jest głodny, to je po to, by zaspokoić ten głód. Nie łyka w pośpiechu, nie je byle czego, ani byle jak. Po nasyceniu głodu wstaje od stołu i już nie myśli o jedzeniu. Człowiek, który ma zaburzenia łaknienia, nie je dlatego, że jest głodny, ale dlatego, że jest zdenerwowany, zrozpaczony. Podobnie jest z uzależnieniem od seksu.

– Erotoman nie zaspokaja potrzeby seksualnej. On sobie w ten sposób radzi z bólem, napięciem, cierpieniem, osamotnieniem — wyjaśnia psycholog Piotr Barczak, kierownik Ośrodka Terapii Uzależnionych i Współuzależnionych „Radzimowice” w Szklarskiej Porębie, pierwszego w kraju, który zaczął leczyć seksoholików. Kiedy erotoman ogląda film w telewizji, to tak naprawdę interesują go tylko elementy seksualne. Kiedy idzie na spacer, to skanuje otoczenie, szuka „obiektów” i koncentruje się na genitalnych częściach ich ciała. Bardzo wielu erotomanów to ludzie, którzy nie potrafią nawiązać bliskich relacji z drugą osobą, bo ich doświadczenie bezpośredniej bliskości wiąże się z doznaną kiedyś przemocą fizyczną lub seksualną.

Tacy ludzie z jednej strony rozpaczliwie pragną bliskości, z drugiej bardzo się jej boją. To, co dręczy erotomana, to bardziej głód emocjonalny niż seksualny. Kiedy człowiek jest nieszczęśliwy, to ma dwie drogi zmniejszenia cierpienia. Może podzielić się nim z kimś bliskim, kochanym, kto wysłucha, zrozumie i nie potępi. Erotoman nie potrafi jednak nawiązać takich więzi.

Druga droga to szukanie zapomnienia albo ulgi. Można szukać tej ulgi w alkoholu czy narkotykach, a więc z zewnątrz dostarczając organizmowi substancji, które przynoszą zapomnienie. Można też odkryć, że taki „narkotyk” da się samemu wyprodukować w mózgu, np. przez masturbację, na skutek procesów biochemicznych, które zachodzą w mózgu w czasie orgazmu. Erotomańska, nałogowa masturbacja różni się od tej, którą odkrywa się w okresie dorastania i poznawania własnej seksualności. I służy innym celom, jest lekarstwem na wszystkie cierpienia.

Źródłem problemów często są przeżycia z dzieciństwa. Pacjenci-seksoholicy mówią np.: „Zawsze, jak matka na mnie nakrzyczała”, albo „Jak czekałem, że ojciec wróci z pracy i wiedziałem, że zaraz zacznie się awantura, to szedłem do łazienki i się masturbowałem, a potem mi to zostało”. To tylko jeden ze scenariuszy. Są też niezdrowe czynniki kulturowe i cywilizacyjne, które ułatwiają wchodzenie w uzależnienie. Może to być np. przekonanie, że na każde cierpienie musi być tabletka.

Negatywne skutki może odnieść także ukrywanie spraw seksu, traktowanie go jako tematu tabu, czy nawet wpajanie przekonania, że jest on grzechem.

– Kiedy o seksie się nie mówi i spycha się temat do podziemia, to on potwornieje — mówi Piotr Barczak. – Gdyby w szkołach było wychowanie seksualne z prawdziwego zdarzenia, to mniej byłoby ludzi nieszczęśliwych i mniej erotomanów.

Anonimowi erotomani, na wzór anonimowych alkoholików, mówią o potrzebie trzeźwości seksualnej. Nie chodzi jednak o to, by się seksu wyrzekać, ale by go uzdrowić. Żeby był wyrazem więzi, a nie sposobem na używanie drugiego człowieka.

– Zdrowienie z erotomanii trwa kilka lat, ale można się wyleczyć, odzyskać kontrolę nad własnym życiem i znaleźć w nim szczęście — zapewnia psycholog

Erotomania nie jest zboczeniem. To uzależnienie od seksu, które można leczyć tak, jak każdy inny nałóg.

Nie bez powodu o erotomanach mówi się współcześnie — seksoholicy. Analogia do alkoholików jest w pełni uzasadniona. Oba te nałogi bardzo często sobie towarzyszą. 80 proc. alkoholików jest też erotomanami. Wśród erotomanów są mężczyźni i kobiety, ludzie w każdym wieku, różnych profesji i wykształcenia — studenci, dziennikarze, politycy, duchowni. Żyjący w małżeństwie i samotni.

Erotomania to ciągła, wyniszczająca i uporczywa potrzeba uprawiania stosunków płciowych, przesłaniająca inne potrzeby człowieka. Seksoholik nie jest zdrowym człowiekiem, o bardziej tylko wybujałym temperamencie i potrzebach. Dla zobrazowania jego przypadłości psychologowie posługują się często przykładem osoby z zaburzeniami łaknienia. Kiedy zdrowy człowiek jest głodny, to je po to, by zaspokoić ten głód. Nie łyka w pośpiechu, nie je byle czego, ani byle jak. Po nasyceniu głodu wstaje od stołu i już nie myśli o jedzeniu. Człowiek, który ma zaburzenia łaknienia, nie je dlatego, że jest głodny, ale dlatego, że jest zdenerwowany, zrozpaczony. Podobnie jest z uzależnieniem od seksu.

– Erotoman nie zaspokaja potrzeby seksualnej. On sobie w ten sposób radzi z bólem, napięciem, cierpieniem, osamotnieniem — wyjaśnia psycholog Piotr Barczak, kierownik Ośrodka Terapii Uzależnionych i Współuzależnionych „Radzimowice” w Szklarskiej Porębie, pierwszego w kraju, który zaczął leczyć seksoholików. Kiedy erotoman ogląda film w telewizji, to tak naprawdę interesują go tylko elementy seksualne. Kiedy idzie na spacer, to skanuje otoczenie, szuka „obiektów” i koncentruje się na genitalnych częściach ich ciała. Bardzo wielu erotomanów to ludzie, którzy nie potrafią nawiązać bliskich relacji z drugą osobą, bo ich doświadczenie bezpośredniej bliskości wiąże się z doznaną kiedyś przemocą fizyczną lub seksualną.

Tacy ludzie z jednej strony rozpaczliwie pragną bliskości, z drugiej bardzo się jej boją. To, co dręczy erotomana, to bardziej głód emocjonalny niż seksualny. Kiedy człowiek jest nieszczęśliwy, to ma dwie drogi zmniejszenia cierpienia. Może podzielić się nim z kimś bliskim, kochanym, kto wysłucha, zrozumie i nie potępi. Erotoman nie potrafi jednak nawiązać takich więzi.

Druga droga to szukanie zapomnienia albo ulgi. Można szukać tej ulgi w alkoholu czy narkotykach, a więc z zewnątrz dostarczając organizmowi substancji, które przynoszą zapomnienie. Można też odkryć, że taki „narkotyk” da się samemu wyprodukować w mózgu, np. przez masturbację, na skutek procesów biochemicznych, które zachodzą w mózgu w czasie orgazmu. Erotomańska, nałogowa masturbacja różni się od tej, którą odkrywa się w okresie dorastania i poznawania własnej seksualności. I służy innym celom, jest lekarstwem na wszystkie cierpienia.

Źródłem problemów często są przeżycia z dzieciństwa. Pacjenci-seksoholicy mówią np.: „Zawsze, jak matka na mnie nakrzyczała”, albo „Jak czekałem, że ojciec wróci z pracy i wiedziałem, że zaraz zacznie się awantura, to szedłem do łazienki i się masturbowałem, a potem mi to zostało”. To tylko jeden ze scenariuszy. Są też niezdrowe czynniki kulturowe i cywilizacyjne, które ułatwiają wchodzenie w uzależnienie. Może to być np. przekonanie, że na każde cierpienie musi być tabletka.

Negatywne skutki może odnieść także ukrywanie spraw seksu, traktowanie go jako tematu tabu, czy nawet wpajanie przekonania, że jest on grzechem.

– Kiedy o seksie się nie mówi i spycha się temat do podziemia, to on potwornieje — mówi Piotr Barczak. – Gdyby w szkołach było wychowanie seksualne z prawdziwego zdarzenia, to mniej byłoby ludzi nieszczęśliwych i mniej erotomanów.

Anonimowi erotomani, na wzór anonimowych alkoholików, mówią o potrzebie trzeźwości seksualnej. Nie chodzi jednak o to, by się seksu wyrzekać, ale by go uzdrowić. Żeby był wyrazem więzi, a nie sposobem na używanie drugiego człowieka.

– Zdrowienie z erotomanii trwa kilka lat, ale można się wyleczyć, odzyskać kontrolę nad własnym życiem i znaleźć w nim szczęście — zapewnia psycholog