03.2007, Echo Złotoryi
Z perspektywy polityki społecznej alkoholizm jest postrzegany jako zjawisko patologiczne uniemożliwiające uzależnionej jednostce oraz jej rodzinie efektywne zaspokajanie elementarnych potrzeb związanych z uczestnictwem w życiu społecznym. Osoby nadmiernie pijące stanowią znaczną część pacjentów leczących się w publicznych zakładach opieki zdrowotnej z powodu zaburzeń układu krążenia, trawiennego, neurologicznego oraz nowotworów i urazów. Tego typu schorzenia zaliczane są w Polsce do głównych zagrożeń zdrowia i życia, gdyż powodują w sumie blisko 80% ogółu zgonów. Wciąż wzrasta wskaźnik zgonów biologicznie nieuzasadnionych, tzn. obejmujących grupę wiekową 15-59 lat.
Agnieszka Młyńczak: Proszę powiedzieć coś o sobie.
Piotr Barczak: Mam 53 lata, jestem szczęśliwie żonaty od 25 lat. Stale z tą samą kobietą! – uśmiecha się. Mam dwoje dzieci, które właściwie są już dorosłe. Syn kończy psychologię na uniwersytecie w Poznaniu, córka studiuje filologię rosyjsko – angielską też w Poznaniu. To bardzo trudny kierunek. Właściwie, jak dwa kierunki.
A.M.: Ma pan udane dzieci?
P.B.: O tak! – nie próbuje nawet ukrywać dumy. – Z moimi dziećmi mam bardzo dobry kontakt. Nie byłoby tego, gdybym im nie poświęcił sporo swojego czasu wtedy, gdy były małe. Karierę zawodową zacząłem, gdy dzieci były dość duże.
A.M.: Jaki ma pan właściwie zawód?
P.B.: O, to trochę dłuższa historia – odpowiada z lekkim rozbawieniem. – Na szkołę średnią wybrałem technikum hotelarskie. Tam zdobywałem szlify jako kelner. Mogę powiedzieć, że mam taki zawód. Szkoły tej jednak nie skończyłem. Zostałem z niej wyrzucony za nieprawomyślność. Potem uczyłem się w trzech wieczorowych ogólniakach. Ostatni z nich był aż w Białogardzie. Tam zdałem maturę i dostałem się na studia psychologiczne we Wrocławiu. W 1974 r. zostałem skazany na 2,5 roku wiezienia za moje przekonania religijne.
A.M.: Siedział pan w więzieniu???
P.B.: Tak, proszę pani. Po niespełna roku wyszedłem na wolność dzięki amnestii. Karę odsiadywałem w zakładzie karnym w Wilkowie. Proszę sobie wyobrazić, że po latach na miejscu tego nieistniejącego zakładu utworzono zakład odwykowy, w którym pracowałem. Dziwne, ale nie czułem niechęci do tego miejsca. Może raczej – sentyment? Po wyjściu na wolność szukałem pracy. Pan Piotr Behnke, ówczesny dyrektor szpitala psychiatrycznego w Złotoryi stwierdził, że choroby są bezwyznaniowe. Przyjął mnie do pracy w szpitalu i powierzył funkcje kierownika oddziału odwykowego. Jestem mu za to bardzo wdzięczny
i czuje duży szacunek dla tego człowieka.
A.M.: A czym się różni psychiatra od psychologa? Czy to prawda, co mówią, że psychiatra leczy ciało (mózg), a psycholog duszę?
P.B.: Ogólnie można tak powiedzieć. Psychiatra leczy farmakologicznie, a psycholog-terapeuta zajmuje się leczeniem poprzez oddziaływanie. Tak, leczy duszę.
A.M.: Ale wróćmy do pana drogi zawodowej…
P.B.: Podczas mojej pracy w szpitalu psychiatrycznym w Złotoryi, w Bolanowie (koło Lubina) wybuchł strajk. Pacjenci ściągnęli telewizję, bo według nich stosowano niedopuszczalne, poniżające metody leczenia. Wtedy zaproponowano mi objecie stanowiska kierownika tej placówki. Od tego momentu, można powiedzieć, zaczęła się moja przygoda z uzależnieniami. Zaczynałem wszystko od nowa.
A.M.: A dlaczego pański ośrodek w Szklarskiej Porębie nazywa się Radzimowice, tak jak miejscowość?
P.B.: Pod koniec lat osiemdziesiątych, w czasie jednej z wędrówek po górach z moimi pacjentami odkryliśmy w Radzimowicach pięknie położoną chałupę, budynek. Był niezamieszkany. Pomyślałem, że można by było tu urządzić wspaniały ośrodek dla uzależnionych. Pan Piotr Behnke zgodził się na wynajęcie budynku od gminy. Razem z pacjentami wyremontowaliśmy pomieszczenia i potem przez następne 10 lat trwało tam leczenie uzależnień – wspomina z nostalgią mój rozmówca. – Moją ambicją było wyprowadzić leczenie odwykowe ze szpitala psychiatrycznego. Uzależnienie nie jest choroba psychiczna, chociaż leży w obszarze zdrowia psychicznego. Jedna z terapeutek w zespole była psycholog Katarzyna Zając. Obecnie mieszka w Kalifornii (USA) i pracuje w sławnym instytucie Esalan.
A.M.: Pan również odniósł sukces. Wiem, że zdobywanie przez pana wiedzy nie skończyło się na ukończeniu studiów?
P.B.: Ach, to właściwie dopiero początek! W czasie swojej 25-letniej pracy ukończyłem wiele szkoleń, kursów, studiów podyplomowych. Brałem udział w wielu stażach, seminariach dotyczących psychoterapii. Wiele z nich odbywało się na terenie USA, niektóre w Anglii, a nawet w Rosji.
A.M.: Bardzo proszę wymienić najważniejsze dla pana.
P.B.: Specjalizacja z psychoterapii uzależnień, czteroletni kurs w Anglii z zakresu metody Feldenkreisa (wtajemniczeni będą wiedzieć, o co chodzi), trzyletnie studia doktoranckie, studia podyplomowe z zakresu zarządzaniem ochrony zdrowia, dwuletnie studia z zakresu psychoterapii systemowej.
A.M.: Dużo tego i godne podziwu. Kiedy miał pan na to czas?
P.B.: Jakoś starałem się wszystko ze sobą godzić. Moja rodzina na tym nie ucierpiała. Co zresztą widać – uśmiech. – W 2006 r. na Florydzie brałem udział w warsztatach dotyczących męskości. Poznałem metody pomagające mężczyznom stać się bardziej mężczyznami. Jest to tzw. psychologia rodzaju. Bardzo ciekawe podejście do tematu. Byłem członkiem zespołu amerykańskiego. Jestem do dziś pod wrażeniem profesjonalizmu, świetnego przygotowania tamtejszych naukowców, doskonałego zorganizowania. Ale to jest temat na nieco inną rozmowę.
A.M.: Zapewne przede wszystkim pańskie przygotowanie teoretyczne było przyczyną sukcesu własnego ośrodka w Szklarskiej Porębie? Czy to prawda, że na miejsce do tego ośrodka czeka się kilka miesięcy?
P.B.: W latach dziewięćdziesiatych prawo stworzyło możliwości otwierania własnych zakładów leczniczych. W 1999 r. po byłym domu wczasowym otworzyłem niepubliczny zakład opieki zdrowotnej. Nazwałem go Radzimowice, przez sentyment dla tamtych lat. Mój zakład ma kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia, wiec mogą się u mnie leczyć nie tylko bogaci ludzie. W naszym ośrodku leczymy wszystkie uzależnienia: alkoholizm, narkomanię, lekomanię, hazard, bulimię, anoreksję, a nawet erotomanię, czyli uzależnienie od seksu. Temu ostatniemu ulegają nie tylko mężczyźni, jak się powszechnie sądzi, ale też kobiety. Jeśli chodzi o personel, to na 24 pacjentów mamy dwóch lekarzy (psychiatra i internista), 1 osoba od administracji, 10 psychoterapeutów i jeden doktor nauk – wykładowca. Mamy swoją stronę internetową. Nasz personel jest bardzo dobrze przygotowany do tego typu pracy, dlatego jakość naszych usług jest bardzo wysoka. Współpracujemy z placówką akademicką. W przygotowaniu są publikacje naukowe z udziałem naszego ośrodka. Wśród personelu są osoby posiadające własne doświadczenie w wychodzeniu z uzależnienia. Naturalnie, nie muszę dodawać, że cały mój personel jest wolny od jakichkolwiek uzależnień! Oznacza to, miedzy innymi, że nikt z zespołu nie pali papierosów. Gdyby było inaczej, to by było oszustwo z naszej strony. Nie moglibyśmy być wtedy wiarygodni.
A.M.: Na czym polega leczenie w ośrodku Radzimowice?
P.B.: Jak najmniej leków, chociaż czasami są niezbędne. Dlatego zatrudniamy psychiatrę i internistę. Psychoterapia polega na zajęciach we wszystkie dni tygodnia. Pacjenci spotykają się w małych 10-osobowych grupach w trzech blokach zajęciowych dziennie po kilka godzin. Ponadto każdy pacjent jest prowadzony indywidualnie przez swojego konsultanta, który opracowuje diagnozę, sporządza program terapeutyczny, przydziela i rozlicza zadania. Współpracujemy też z członkami rodzin i włączamy ich w program zdrowienia. W czasie terapii nie zgadzamy się na żadne formy przemocy. Psychoterapia musi odrzucać presję jako metodę leczenia, toteż w ośrodku panuje swobodna, przyjazna atmosfera. Jednak podstawowym warunkiem pobytu jest zachowanie abstynencji. Złamanie tej zasady powoduje bezwzględny wypis.
A.M.: Czy może dać pan próbkę, jak wygladają zajecia?
P.B.: Niemal nigdy nie ma wśród alkoholików takich, którzy mieli dobre relacje z ojcem. Często nie chodzi o to, że ojciec pije czy znęca się nad dziećmi. Wystarczy, że go po prostu nie ma. Nie ma, bo robi karierę czy zwyczajnie nie liczy się w domu. Chłopiec musi identyfikować się z ojcem, nie z matką. Matka spełnia zupełnie inną rolę w rodzinie. Pan Piotr wstaje, bierze krzesło i stawia naprzeciw siebie. – To krzesło to twój ojciec – mówi psychoterapeuta do wyimaginowanego pacjenta. – Co powiesz teraz do ojca? Pacjent: – Nienawidzę cie! Jesteś cholernym skur…! Zabiję cię! – Nie przebierają w słowach – mówi Piotr Barczak. I dobrze! Podczas terapii mogą mówić to, co do tej pory skrywali, nie mogli bądź nie umieli wypowiedzieć. A często bywa, że na początku nic nie mówią. Nie potrafią. Dlatego cieszymy się, że zaczynają, jeżeli nawet tak drastycznie. My pomagamy im zobaczyć uzależnienie i zaakceptować je mentalnie i emocjonalnie. Chcemy pokazać, skąd się wzięło. Bo uzależnienie to tylko objaw.
A.M.: No właśnie, objaw czego?
P.B.: Można powiedzieć, że uzależnienie zaczyna się wtedy, gdy nie akceptujemy siebie: jeżeli ktoś jest nieśmiały, alkohol poprawia mu nastrój; jeżeli chłopak nie potrafi zagadnąć dziewczyny, to po kieliszku idzie mu jak z płatka; łatwo wpada się w pułapkę uzależnienia. Chcemy nauczyć naszych pacjentów zrozumienia swojej przeszłości i tego, od czego cały czas uciekali. Cały czas uzależnienia obchodzili swój ból w kółko. My pomagamy w odblokowaniu procesów rozwojowych. Pacjent musi zrozumieć, na czym to polega.
A.M.: Pana największy sukces i porażka?
P.B.: Mój sukces to Król Błękitu. To był 28-letni mężczyzna, który przez kilka lat pił denaturat. Miał już halucynacje. Trafił do nas. Poddał się terapii. Założył rodzinę. Nie pije. Natomiast moja klęska? – To był 35-letni mężczyzna uzależniony od seksu. Od początku terapii kłamał, a po burzliwej konfrontacji zerwał terapię. Jest to dla mnie bardzo bolesne wspomnienie. Jednak dziesiątki naszych pacjentów jest trzeźwych. Zdrowieją. Mam z nimi kontakt. Radzą sobie w życiu.
Piotr Barczak sukces zawodowy ma już za sobą. Teraz może odcinać kupony od intensywnej pracy i nauki. Co robi, aby nie popaść w depresję po zetknięciu z takimi przypadkami? Twierdzi, że ma ostoję w rodzinie, a właściwie w żonie, bo obecnie ma syndrom tzw. pustego gniazda. Dzieci już nie ma, bo kilka lat temu wyjechały na studia. Zostali oboje z żoną. Kochają się. Łączy ich 25 lat wspólnego pożycia. Pan Piotr zaangażował się w działalność religijną, ponadto zdradził mi, że ma hobby. Zakupił sobie wysokiej jakości sprzęt do obserwowania ptaków. Twierdzi, że to fascynujące zajęcie pomaga mu oderwać się od rzeczywistości. Ponadto jest wykładowcą w Wyższej Szkole Psychologii Społecznej we Wrocławiu.
Rozmawiała Agnieszka Młyńczak – Echo Złotoryi