01.2014, Gazeta Wyborcza, Wysokie Obcasy
Seksoholik nie jest wciąż pobudzony, tylko łamie granice, a pobudzenie seksualne przychodzi mu jako odpowiedź na inne, poważne problemy.
Na słowo „seksoholik” ludzie uśmiechają się pod nosem. Kojarzy się z rozrywkowym trybem życia – mówi Paweł Sikora, psychoterapeuta. – Polacy nie potrafią rozmawiać o seksie, więc tym bardziej nie wychodzi nam mówienie o uzależnieniu od niego.
Magdalena ma 35 lat. Wysoka blondynka o kobiecych kształtach. Często słyszy, że świetnie wygląda. Nie wierzy w komplementy. Ekonomistka, prowadzi własną firmę. Nigdy w życiu nie byłam szczęśliwa. – Z dzieciństwa nie mam żadnych dobrych wspomnień. Tłumaczę sobie, że musiało przecież przytrafiać się coś przyjemnego. Ale nic nie przychodzi mi do głowy. Pamiętam za to doskonale, jak ojciec przemieniał się w potwora. Wyzywał mnie od najgorszych i nagle spokojnym głosem prosił, żebym zrobiła kawy. Żyłam w ciągłym strachu. Od bicia gorszy był gniew. Krzyk, wyzwiska, kary. Za krzywo ustawione buty, nierówno złożone ręczniki, zbyt długą rozmowę telefoniczną. Uśmiechał się sporadycznie, najczęściej był spięty, krzyczał codziennie. Ojciec, były wojskowy, pracował jako nauczyciel. W domu odreagowywał. Z młodszym o 11 lat bratem nie miałam właściwie kontaktu, z drugim, starszym o trzy lata, próbowaliśmy się wspierać. Teraz rozmawiamy sporadycznie – zrobił doktorat, zniszczył swój związek, nie ma pracy. Cierpi na poważną depresję połączoną z zachowaniami agresywnymi. Mieszka z matką i bardzo źle ją traktuje. Myślę, że mści się za krzywdy, przed którymi nie umiała albo nie chciała nas obronić. To właśnie brat pokazał mi, jak się masturbować. „Chodź, zrobimy sobie ściskanko” – powiedział. Siedzieliśmy obok siebie, każde zajmowało się sobą. Miałam pięć lat. Kiedyś nakryli nas rodzice, było straszne lanie. Wiedziałam, że to coś złego. Ale sprawiało przyjemność. Przez 30 lat. Często wolałam się onanizować, niż uprawiać seks z mężczyzną. Zwłaszcza z mężem. Z masturbacji musiałam zrezygnować dopiero w ośrodku, gdy trzy tygodnie temu zaczęłam terapię.
Wojciech Machnik , terapeuta uzależnień, często dostaje SMS-y: „U mnie wszystko w porządku, nie złamałam abstynencji” albo „Uczę się rozmawiać z żoną”. To od pacjentów – tak zwane raporty trzeźwości. Machnik rzadko rozstaje się z telefonem, bo wysyłanie raportów to jeden z obowiązków uzależnionych, którzy po terapii stacjonarnej wrócili do domów, ale kontynuują leczenie. Dyscyplinuje, pomaga utrzymać kontakt z terapeutą, daje poczucie, że ktoś czuwa i jest gotowy pomóc. – Wielu pacjentów utrzymuje z nami kontakt przez lata. Słyszałem sporo historii o odbudowanych relacjach, posklejanym życiu. Ale są też potknięcia. Uzależnienie od seksu bardzo trudno jest kontrolować – mówi.
Decyzja o rozpoczęciu leczenia podejmowana jest najczęściej w dramatycznych okolicznościach. Machnik: – Jeden z moich pacjentów przyjechał do ośrodka, kiedy żona zagroziła, że odejdzie i nie pozwoli mu kontaktować się z dziećmi. Przyjeżdżają do nas poranieni ludzie, którzy stracili partnerów, pracę, przyjaciół, pieniądze. Niedawno trafiła tu kobieta. Ma 28 lat, nałóg doprowadził ją do rozwodu, poważnie myślała o odebraniu sobie życia. Stacjonarne leczenie trwa kilka tygodni. Pacjenci uczestniczą w sesjach terapii grupowej, mają też indywidualne konsultacje i rozmowy. Machnik: – Przyglądają się sobie samym. Żeby walczyć z nałogiem, muszą nauczyć się nazywać problem. Zamiast „miałam problemy z mężem” mówić „skrzywdziłam, zdradzałam”. Piszą prace na temat swojego uzależnienia. Uczą się używać neutralnych sformułowań, żeby się nie nakręcać, nie wzbudzać podniecenia. O to dbają sami uczestnicy terapii, którzy głośno sygnalizują, gdy któryś z pacjentów przekracza dozwolone granice. Samokontroli służy też kontrakt, który pacjenci podpisują z terapeutą. – Zobowiązują się do utrzymania abstynencji. Może nią być unikanie pornografii, masturbacji, powstrzymywanie się od kontaktów seksualnych z przypadkowymi osobami. Na liście abstynencyjnej może się też znaleźć fantazjowanie na temat seksu czy rozmowy o mocnym zabarwieniu erotycznym. – Chodzi o to, żeby unikać wyzwalaczy, czyli pokus, które mogą spowodować, że seksoholik wpadnie w ciąg – tłumaczy Machnik. – Za złamanie kontraktu można stracić miejsce na terapii, ale i tak niektórym nie udaje się powstrzymać. Zdarzyło się, że pacjent i pacjentka nawiązali romans tu, w ośrodku. Gdy wyszło na jaw, że uprawiali seks, rozwiązaliśmy z nimi kontrakt terapeutyczny. Po latach pracy z uzależnionymi na myśl o seksoholizmie przychodzą do głowy takie określenia: pustka, osamotnienie, izolacja, niezrozumienie, wstyd. I ulga – ci, którzy do nas trafiają, są już tak zmęczeni nałogiem, że gdy słyszą: „To się leczy”, odczuwają ogromną ulgę.
Magdalena: – Na terapii usłyszałam, że uzależnienia się przyciągają. Gdy miałam 12 lat, byłam molestowana przez kuzynów. Jeden był starszy o cztery lata, drugi o sześć. Przychodzili nocą do pokoju, dotykali mnie, masturbowali się. Udawałam, że śpię. Bałam się, że gdy powiem ojcu, może któregoś z tych chłopaków zabić. A jeszcze bardziej obawiałam się, że nie uwierzy i ukarze mnie za kłamstwo. Wiele razy tak robił. Dziewictwo straciłam w wieku 20 lat. Nie spieszyłam się, bo czułam, że kiedy już zacznę, będzie po mnie. I tak się stało. Chciałam uciec z domu, ale studiowałam i musiałam sama się utrzymać. Znalazłam ogłoszenie, że zagraniczny portal erotyczny, który otwiera filię w moim mieście, poszukuje atrakcyjnych pań ze znajomością . Zgłosiłam się na zdjęcia próbne i trafiłam przed kamerę. To były jakby telekonferencje w czasie rzeczywistym. Klienci – głównie cudzoziemcy – siedząc przed ekranem komputera, mogli mnie oglądać w ładnej bieliźnie. Jeśli się spodobałam, wchodzili na private show, płatne 5 dol. za minutę. Wtedy rozbierałam się, na ich życzenie pokazywałam swoje intymne miejsca albo onanizowałam się, używając wymyślnych przedmiotów. Zarabiałam po 3 tys. za tydzień.
Zrezygnowałam, gdy zdałam sobie sprawę, że faceci przez takie jak ja tracili głowę, majątki i rodziny. Jeden płacił, żeby przez trzy godziny oglądać moją koleżankę śpiącą przed kamerą. Zaczęłam szukać facetów na czatach erotycznych. Czasem odbywałam stosunki z siedmioma w tygodniu, bywało, że miałam trzech jednego dnia. Seks nie sprawiał mi rozkoszy, a kiedy któryś z mężczyzn naprawdę się mną interesował, odpychałam go, bo przestawał mnie pociągać. Rzadko chodziłam do łóżka z tym samym więcej niż dwa razy. Nie pamiętam imion ani twarzy. Miałam zasadę: „zaliczyć i zapomnieć”. Podzieliłam swoje ciało na dwie części – od szyi w górę jestem niepokalana. Nie pozwalałam nikomu na pieszczoty twarzy i włosów, zawsze unikałam pocałunków. Za to od szyi w dół można ze mną było zrobić wszystko.
Ośrodek Leczenia Uzależnień i Współuzależnień „Radzimowice” w Szklarskiej Porębie to pierwsze takie miejsce w Polsce i jedno z pierwszych w Europie Wschodniej, gdzie zaczęto prowadzić terapię dla seksoholików. Od lat 80. leczono w nim uzależnionych od alkoholu. – Tych chronicznych i zniszczonych, których nikt nie chciał. Tata wierzył, że nie ma przypadków beznadziejnych – mówi terapeutka uzależnień Natalia Smogulecka. Jej ojciec, psycholog i terapeuta uzależnień Piotr Barczak, był założycielem ośrodka Radzimowice. I to on podjął decyzję, że będzie leczył także uzależnionych od seksu. – O tym, że jest potrzeba leczenia tego uzależnienia, dowiadywaliśmy od naszych pacjentów – wspomina Wojciech Machnik. – Seksoholizm bardzo często połączony jest z innymi nałogami. W czasie terapii alkoholicy mówili, że nie kontrolują zachowań seksualnych, masturbują się, zmieniają partnerów, korzystają z płatnych usług seksualnych. Patrzyli na nas, czekali na reakcję. Piotr uznał, że musimy pomóc.
Wtedy, w 2002 roku, temat seksoholizmu oficjalnie w Polsce nie istniał. – Tata uczył się od specjalistów w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii – mówi Natalia Smogulecka. – Ale zawsze mi powtarzał, że najwięcej uczy się od pacjentów. Początki były trudne: – W 2003 roku Piotr zorganizował konferencję „Diagnoza i terapia erotomanii”, na którą zaprosił terapeutów, którzy chcieliby się zajmować leczeniem seksoholizmu. Odpowiedziało tylko kilka osób. Teraz na nasze ostatnie sympozjum zgłoszeń było tak wiele, że nie byliśmy w stanie przyjąć wszystkich chętnych – mówi Daniel Smogulecki, terapeuta uzależnień. Piotr Barczak zmarł trzy lata temu. Ośrodkiem zajmują się córka i zięć.
Seksoholizm bywa nazywany erotomanią, hiperlibidemią albo hiperseksualnością – choć jak twierdzą specjaliści, żadna z nazw nie oddaje do końca charakteru uzależnień. – Dwie ostatnie mogą wskazywać na nadmierne zaabsorbowanie seksem, a tak wcale nie musi być – mówi Paweł Sikora, psychoterapeuta. – Seksoholik nie jest wciąż pobudzony, tylko łamie granice, a pobudzenie seksualne przychodzi mu jako odpowiedź na inne, poważne problemy. Pacjenci nie szukają pornografii dlatego, że są podnieceni, tylko dlatego, że zostają sami w domu, że mają kłopoty. I niby tak niechcący siadają przed monitorem. Erotomania to termin, którego używają pacjenci – może dlatego, że brzmi mniej groźnie. Zdaniem Sikory to również nie wystarczy: – W kulturze termin erotomania kojarzy się z Casanovą, z umiejętnością zdobywania, którą można się chwalić. Nie jest kojarzona z cierpieniem, a nasi pacjenci cierpią. Dlatego Paweł Sikora najchętniej używa określenia „uzależnienie od seksu”.
Terapeuci podkreślają, że uzależnionym nie jest ten, kto lubi seks, onanizuje się albo zmienia partnerów seksualnych. Nawet gdy robi to bardzo często. – Ale jeśli psuje mu to relacje, pochłania większość czasu, może oznaczać, że to uzależnienie – mówi Daniel Smogulecki. Do seksoholizmu przyznali się m.in. aktorzy Michael Douglas i David Duchovny, a także golfista Tiger Woods. – Nie jestem fanem pism plotkarskich, ale mam wrażenie, że Polska nie ma jeszcze swojego dyżurnego seksoholika, który dokonałby spektakularnego coming outu. Trochę szkoda, bo taka osoba mogłaby oswoić temat, zachęcić ludzi do leczenia – mówi Sikora. – Profesor Lew- Starowicz powiedział kiedyś, że wśród osób znanych ze zdrad są seksoholicy i są łajdacy. Na pierwszy rzut oka trudno odróżnić jednego od drugiego.
Smogulecka tak charakteryzuje uzależnienie: – Po pierwsze, zachowania seksualne zajmują za dużo czasu, nawet zdaniem samego uzależnionego. Po drugie, uzależniony ponosi negatywne konsekwencje tych zachowań: traci rodzinę, pracę, przyjaciół, coraz silniej odczuwa pustkę. Są także konsekwencje zdrowotne, na przykład związane z chorobą weneryczną albo uszkodzeniami ciała w wyniku ryzykownych zachowań. Przekracza kolejne granice związane z moralnością albo zasadami wyznawanej wiary. To właśnie przekraczanie granic jest najczęstszym powodem podjęcia terapii. Jedni przychodzą, gdy tracą rodziny, inni, kiedy zaczynają oglądać pornografię z coraz młodszymi osobami. Z lęku przed pedofilią szukają ratunku. Jest też trzeci charakterystyczny element uzależnienia – to kontynuacja chorych zachowań pomimo negatywnych konsekwencji. Uzależniony przyrzeka sobie i bliskim, że już z tym skończył. Mimo że ma szczere chęci, zakłada hasła na komputer – wraca do nałogu.
Magdalena : – Jeden z przygodnych kochanków, może dlatego, że miał ojca psychologa i trochę się w życiu nasłuchał, postawił diagnozę: „Jesteś seksoholiczką”. Poszłam do sławnej profesor i przezsiedem lat płaciłam jej po 180 zł za wizytę. Ale przyzwyczajeń nie zmieniłam. Terapia nie działała, a ja sobie tłumaczyłam, że muszę być naprawdę beznadziejna, skoro nawet renomowana seksuolog nie może mi pomóc. Miałam dziesiątki kochanków. Grałam w niemieckich filmach pornograficznych. Nie dla honorarium ani dla przyjemności. Przyjemność zapewniałam sobie sama, masturbując się. Oddając się mężczyznom, udowadniałam sobie, że mam jakąś wartość.
Marka poznałam przez moją koleżankę. Miał 28 lat, ja o dwa mniej. Na dzień dobry wyśpiewałam mu, gdzie pracowałam i że nie zliczę mężczyzn, z którymi uprawiałam seks. Nie wiem, czy uwierzył, czy potraktował to jako żart. Byłam jego pierwszą kobietą. Dobry, czuły, bardzo mnie kochał. Pomyślałam, że małżeństwo mnie uratuje i wreszcie będę normalna. Ciążę chciałam usunąć, ale koleżanka, która przeszła aborcję, przekonywała, że nie warto, że będę żałować. Urodziłam Julkę, ale nie czułam z nią żadnej więzi. Usuwam się, żeby nie zrobić jej takiej krzywdy, jaką mnie zrobił ojciec. Bo tak jak on stosuję przemoc psychiczną. Julka ma osiem lat, a ja wciąż nie jestem pogodzona z tym, że mam córkę. Najgorsze, że ta świadomość nawet mnie nie boli. Rozsądek mówi, że to przeze mnie ona nie lubi maskotek, nie chce się przytulać, jest agresywna. Moje serce nie mówi nic.
Marka nie chciałam zdradzać – przez jakiś czas zamiast przygodnego seksu było jedzenie słodyczy, później nałogowo robiłam zakupy. Ale cztery lata temu nie wytrzymałam. Najpierw uprawiałam seks z przyjacielem rodziny, później wróciłam do polowania na mężczyzn na czatach internetowych. A Marek nie pytał, nie zakazywał nocnych wyjść. To on zawiózł mnie na aborcję, gdy wpadłam z jednym z kochanków. Wierzył albo chciał wierzyć, że odwozi mnie na usunięcie nadżerki. Wiosną tego roku pierwszy raz w życiu zakochałam się. W Tomaszu. Tabletek antykoncepcyjnych nie brałam. Liczyłam na to, że rezygnacja z antykoncepcji powstrzyma mnie przed przygodnym seksem. A z drugiej strony miałam nadzieję, że zajdę w ciążę i to mnie uratuje. Zaszłam.
Na drugą aborcję znów odwiózł mnie mąż. I do ośrodka w Szklarskiej Porębie również. O nic nie pytał, nawet gdy zobaczył wielki szyld „Ośrodek Leczenia Uzależnień”. Przecież widział, że to nie sanatorium. O to milczenie i brak pytań mam do niego żal. Pozwolił mi na zbyt wiele. Chciałam usłyszeć od terapeutów, że mam odejść od męża i cieszyć się życiem z Tomaszem. A oni zakazali mi z nim kontaktów. Mam wrócić do domu i trzeźwieć, bo wciąż jestem na seksualnym haju. Zazdroszczę narkomanom i alkoholikom, że mają takie normalne nałogi. I wszyscy im współczują. Ja mam pokusy na każdym kroku – pobudzają mnie zapachy, barwa męskiego głosu, widok nagiego przedramienia. I nikt mi nie współczuje. Dla znajomych jestem niezłą laską, której dobrze się powodzi. Dla tych, którzy wiedzą o moim nałogu, bywam dziwką. Boję się przyszłości.
Patrick Carnes, amerykański lekarz zajmujący się seksoholizmem, autor książki „Od nałogu do miłości. Jak wyzwolić się z uzależnienia od seksu i odnaleźć prawdziwe uczucie”, nazywanej przez pacjentów biblią erotomanów, prognozuje, że czeka nas tsunami uzależnienia od seksu. – Internet stał się powszechny, a dostęp do pornografii jest coraz łatwiejszy, nawet dla małych dzieci – mówi Natalia Smogulecka. – Z badań wynika, że w Stanach Zjednoczonych około 40 proc. chłopców przed dziesiątym rokiem życia miało dostęp do treści pornograficznych. A dwie trzecie dzieci do 14. roku życia korzysta z pornografii w czasie odrabiania zadań domowych! W Polsce nie prowadzono jeszcze takich badań, ale mamy powody przypuszczać, że i u nas sytuacja się pogarsza. Nikt nie mówi młodym ludziom, że jeśli w wieku 14 lat będą regularnie oglądać pornografię przez długi czas, jest duże prawdopodobieństwo, że się od tego uzależnią.
W Polsce uzależnienie od seksu wciąż oficjalnie nie jest uznane za jednostkę chorobową. Środowisko terapeutów i psychoterapeutów jest podzielone – są tacy, którzy uznają, że seksoholizm to nic innego jak moda, usprawiedliwienie niemoralności. Smogulecka dużo czasu poświęciła nad mechanizmem nałogu i zapewnia, że to żadna moda. – Pornografia jest tak silnym bodźcem i tak mocno wpływa na mózg, że zmienia jego strukturę – opowiada. – Robiono badania na szczurach: wpuszczano samcowi do kabiny szczurzą partnerkę, później kolejną i jeszcze jedną. Za każdym razem szczur potrzebował około dwóch minut na skonsumowanie związku. Aż do kompletnego wyczerpania. Kiedy zaś proponowano szczurowi tę samą partnerkę, to za każdym razem czas jego reakcji się wydłużał. Przy pornografii internetowej mamy ten pierwszy przypadek – jest ogromna liczba bodźców, w takiej częstotliwości i różnorodności nie do przerobienia. Mózg wciąż jest stymulowany „nowymi szczurzycami”. W mózgu mamy obszar limbiczny, a w nim tak zwany układ nagrody wydzielający w miłych sytuacjach związek chemiczny – dopaminę. Jeśli neuron odbierający jest w krótkim czasie zalewany dużą ilością dopaminy, to receptory są niszczone, zaczynają zanikać. Można powiedzieć, że neuron przestaje „słyszeć” bodźce. Potrzebuje ich coraz więcej, domaga się więc coraz więcej dopaminy. Przykład – pacjent na początku potrzebuje trzech sesji masturbacji z pornografią w tygodniu, a po jakimś czasie robi to już codziennie. Przestaje mu wystarczać zwykła pornografia, szuka homoseksualnej, dziecięcej, sado-maso albo z udziałem zwierząt. A co najgorsze – nie daje to ani szczęścia, ani satysfakcji. I tu już wcale nie chodzi o seks. A przynajmniej nie o zdrowy seks, który uszczęśliwia i wiąże się z bliskością.
Katarzyna ma 38 lat. Atrakcyjna. Kiedyś bardzo szczupła i zgrabna. Specjalnie zaczęła więcej jeść, żeby gorzej wyglądać. – Podobno dobrze sobie radzę. Ale ostatni rok był ciężki i miałam kryzys. Nawroty histerycznej masturbacji. Zupełnie jak wtedy, gdy jako dziecko chowałam się w łazience i onanizowałam, żeby choć przez chwilę nie myśleć. O tym, że on znowu przyjdzie nocą do mojego pokoju. Był mężem mojej siostry. Ciągle jest i wciąż ją krzywdzi. Mnie zaczął krzywdzić, gdy miałam dziesięć lat. Czekał, aż wszyscy zasną. Często czułam od niego alkohol. Mówił, że kiedyś będę kobietą, że będą rodziła dzieci i on mnie musi do tego przygotować. Dotykał mojego ciała, wkładał we mnie palce. W ten sposób straciłam dziewictwo. Na początku protestowałam, ale on się śmiał, mówił, że nikt mi przecież nie uwierzy. Pomyślałam, że ma rację, bo ze mną w domu mało rozmawiano, moje zdanie się nie liczyło.
Próbowałam zwrócić na siebie uwagę, ale rodzice byli zaprzątnięci problemami siostry – w jej małżeństwie źle się działo, czasem nie miała na jedzenie. Pamiętam, że kiedy on przychodził do mojego pokoju, wyłączałam świadomość, żeby jakoś przetrwać, doczekać, aż przestanie. To trwało pięć lat. Skończyło się, gdy którejś nocy chciał się posunąć dalej, a ja wymierzyłam mu policzek. Krótko później znalazłam sobie chłopaka, który został moim mężem. Zakochałam się. Ale przede wszystkim chciałam mieć kogoś, kto obroni mnie przed całym światem. Byłam w stanie zrobić absolutnie wszystko, żeby tylko przy mnie był. Zaraz po zaszłam w ciążę, bo wydawało mi się, że to doskonały sposób, żeby uciec z rodzinnego domu. Urodziłam córkę. Zdałam na studia. Tam na psychologii rozwojowej dowiedziałam się, że nie wolno stosować wobec dzieci przemocy fizycznej ani psychicznej. Że zakazując, trzeba dawać dziecku wybór. Uświadomiłam sobie, że byłam wychowywana toksycznie.
Czy ta świadomość pomogła? Na chwilę przestałam się czuć winna, że to ze mną jest coś nie tak. Wciąż radziłam sobie ze stresem, z masturbacją. Kiedy po trafiłam do pracy w korporacji, do mocno rozerotyzowanego środowiska, odkryłam, że bardzo lubię flirt i alkohol. Teraz wiem, że to były zwyczajne ciągi erotomańskie – masturbowałam się albo uprawiałam seks z kochankiem. Prowadziłam podwójne życie – w domu czekali mąż i córka. Pierwszy szok przeżyłam, gdy zaszłam w ciążę z kochankiem. Jeśli ktoś mówi, że z aborcją można się łatwo uporać, to albo sam tego nie przeżył, albo kłamie.
Małżeństwo mi się sypało. Mąż miał ciężkie doświadczenia z dzieciństwa. Nie potrafiliśmy się porozumieć. Przemoc była codziennością. Każda poważniejsza rozmowa kończyła się regularną bójką. Rok po aborcji urodziłam mężowi drugą córkę. Przez chwilę był spokój. Później znów awantury, Niebieska Karta, wizyty dzielnicowego, który aż się za głowę złapał, gdy przyszedł do nas do domu: „Ludzie, o co wam chodzi, przecież wy wszystko macie, gdzie tu jest problem?”. Żyliśmy w dostatku, w zadbanym i czystym mieszkaniu.
Kiedy zaczęłam mieć myśli samobójcze, zgłosiłam się do psychologa i trafiłam do szpitala psychiatrycznego na terapię dzienną dla osób z depresją. Chodziłam tam kilka miesięcy. Skończyło się, gdy nawiązałam romans z pacjentem. Jego żona przyszła do mojego męża, który zaalarmował terapeutów. Dziwka i suka – tak o sobie myślałam, tak myślał mój mąż i pewnie wszyscy, którzy słyszeli, co zrobiłam. Ale w pewnym momencie dotarło do mnie coś jeszcze: ten mężczyzna z terapii wcale mnie nie pociągał. To był wysoki, łysy koleś, który jeździł i miał skłonności do hazardu. Pacjenci się go bali. We mnie też wzbudzał strach, ale ja nie szukałam pomocy. Postanowiłam sobie pomóc sama, jak zwykle. Zrobiłam to w jedyny znany sobie sposób – za pomocą zachowań seksualnych. Bilans był przerażający: uwiodłam faceta, który był kompletnie nie w moim typie; weszłam w relację seksualną z człowiekiem, który wzbudzał mój strach i odrazę; zdradziłam męża, którego mimo poważnych kłopotów kochałam. Zdiagnozowałam się sama, szukając informacji w internecie.
O ośrodku leczącym seksoholików usłyszałam od znajomej, a na trzytygodniową terapię pojechałam tam w 2008 roku. Kluczowa w terapii jest praca nad wstydem. Terapeuta słucha, nie zawstydza, towarzyszy pacjentowi w różnych etapach odkrywania siebie i pozwala zrozumieć schemat chorobowy. – Spotykamy się z cierpieniem człowieka, próbujemy mu w tym cierpieniu towarzyszyć, zrozumieć, skąd się to wzięło, znaleźć sposób na wyjście z niego – mówi Sikora. – Może być „suchym” seksoholikiem, czyli takim, któremu udaje się powstrzymać przed pornografią albo przypadkowymi związkami. Jednak dopóki nie zajdzie w nim zmiana, nie można mówić o wyleczeniu – ocenia Bączkowska.
Jesienią do Szklarskiej Poręby na zaproszenie ośrodka Radzimowice przyjechała z Wielkiej Brytanii Paula Hall, autorka książki „Understanding and Treating Sex Addiction” (Zrozumienie i terapia uzależnienia od seksu). Poprowadziła szkolenie i warsztaty dla polskich terapeutów. – Uważa się, że seksoholizm dotyka 6-20 proc. populacji, a z całą pewnością problem będzie narastał. Moi pacjenci to często szanowani ludzie, politycy, prezesi firm. Dobrzy ludzie, którzy prowadzą podwójne życie i przy tym cierpią – mówi Hall. – Bardzo ważna jest diagnostyka. Wierzę, że kiedyś, już całkiem niedługo, wystarczy przeprowadzić badanie mózgu, żeby wiedzieć, czy mamy do czynienia z seksoholikiem. Udaje mi się wyleczyć 80 proc. pacjentów. Ale to bardzo podstępny nałóg. Spytajcie mnie za pięć lat, co dzieje się z moimi pacjentami.
Katarzyna : – Wiem, że z tym problemem będę się zmagać zawsze. Usłyszałam od terapeuty, że uzależnienie od seksu jest jednym z najtrudniejszych do wyleczenia. Nie oglądam filmów pornograficznych, nie łączę alkoholu z seksem. Nie wolno mi nawiązywać dwuznacznych relacji z mężczyznami, flirtować, ubierać się wyzywająco. Nałogu kontrolować się nie da, więc trzeba kontrolować abstynencję. Mąż chodzi na terapię, żeby leczyć się z przemocy. Martwię się o córki. Widziały, jak nieobecna i w ciągu esemesuję z facetami, chodzę roznegliżowana po domu. Z mężem próbujemy uzdrowić relacje – z fizycznego pożycia jesteśmy zadowoleni, nad bliskością pracujemy. Kochamy się. Wiele sobie wybaczyłam, mąż też mi wiele wybaczył. Jednak o swoim uzależnieniu nie mówię często. Próbowałam, ale kobiety się mnie bały, bo mogłam im przecież zabrać mężczyznę, a mężczyźni liczyli na darmowy seks bez zobowiązań.
Na terapię trafiają coraz młodsi ludzie – niektórzy tuż po dwudziestce. Najstarsi mają ponad 60 lat. Przeważają osoby dobrze wykształcone, o wyższym statusie. – Nie musi to oznaczać, że częściej popadają w uzależnienie, chodzi raczej o to, że są bardziej świadomi i stać ich na terapię – mówi Paweł Sikora. Za pobyt na leczeniu stacjonarnym trzeba płacić ok. 200 zł dziennie. – Z moich obserwacji wynika, że rzadziej są to ludzie samotni, częściej ci, którzy mają dużo do stracenia, na przykład ważny związek.
Nie ma grupy zawodowej szczególnie narażonej na uzależnienie od seksu, do środka w Szklarskiej Porębie przyjeżdżają biznesmeni, aktorzy, handlowcy i nauczyciele. Zdarzają się politycy i dziennikarze. Jest też sporo duchownych. – Moim zdaniem wśród księży oskarżanych o wykorzystywanie dzieci wielu to ludzie uzależnieni od seksu – ocenia Sikora. Seksoholizm dużo częściej dotyka mężczyzn – stanowią 80 proc. uzależnionych. Ewa Bączkowska, psycholog i seksuolog z Radzimowic: – Uzależnienie bywa przeżywane inaczej przez kobiety i przez mężczyzn. Mężczyźni nawiązują kontakty seksualne, korzystają z usług prostytutek. Panie częściej wchodzą w schemat uwodzenia, wielokrotnych związków. Czasem nie dochodzi do aktu seksualnego, jest za to flirt i fantazjowanie. Mężczyźni oglądają twardą pornografię, a kobiety się zakochują. Wchodzą z jednego związku w drugi, bardzo źle znoszą samotność. Po rozstaniu pojawiają się nawet fizyczne objawy odstawienia, na przykład drżenie rąk czy pocenie się. Kobiety bardziej niż mężczyźni wstydzą się swojego uzależnienia. Panowie długo potrafią żyć w przekonaniu, że częste zachowania seksualne czynią z nich prawdziwych macho. Panie spotykają się z ostrą krytyką ze strony otoczenia, ich zachowania uznawane są za niemoralne. Być może dlatego tak trudno było znaleźć pacjentki, które chciałyby opowiedzieć swoje historie.